Bieg uliczny Sambora Tczew
Pamiętań jak by to było wczoraj, 7 listopada 2015 r sobota. Z samego rana zacząłem pakowanie na kolejne zawody, które odbywały się tym razem w Tczewie. Był to bieg uliczny Sambora na dystansie 10 km. Cały czas myślami byłem już na starcie biegu. Po spakowaniu czekałem z niecierpliwością na Andrzeja i Waldemara (koledzy z pracy, z którymi zacząłem biegać), którzy mieli po mnie przyjechać. Wyjazd był dość wcześnie by zdarzyć, odebrać pakiety i rozciągnąć się, jaki to mam zwyczaj. W aucie panowała świetną atmosfera, wszyscy żartowali, trochę dokuczali sobie. Po prostu było milo. Cały czas w głowie miałem plan, by złamać 40 min. Nawet jadąc w aucie, pochwaliłem się, jaki mam cel na bieg. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, było chłodno (idealnie dla biegaczy). Odebraliśmy pakiety i zaczęło się wyczekiwanie na start. Czekaliśmy w wyznaczonej do tego siłowni. Dalej było wesoło i humory dopisywały. Nadeszła chwila przebrania się i założenia koszulki.

Ja cały czas zastanawiałem się, w jakiej koszulce mam pobiec czy w swojej, czy tej, co ostałem od organizatora w pakiecie. Wybrałem ta z pakietu startowego. Odłożyłem rzeczy do depozytu, który mieścił się w sali. Przyszedł czas na rozciąganie, wiedziałem, że jestem lepiej przygotowany i że stać mnie na poprawę czasu z biegu w Oliwie dlatego rozgrzewka była intensywniejsza. Wszyscy zgromadzeni ustawili się na linii startu, ja starałem się stanąć jak najbliżej linii startowej. Wybiła godz. 12 i ruszyliśmy malowniczymi ulicami Tczewa. Przez cały czas czułem się świetnie, było kilka podbiegów. Nie mając zegarka, wydawało mi się, iż tempo spada i biegnę wolniej. Na 8 kilometrze ktoś z organizatorów trzymał karton jeszcze 2 km. Czułem, że słabnę i nie dam rady. Nagle jeden z kibiców krzyczał, jeszcze trochę, bym się nie poddawał. To mnie poniosło, leciałem, jak by ta osoba dała mi powera. Słysze głos spikera, ale mety nie widać. Głos jest silniejszy, wiedziałem, że jestem blisko. Ostatnie metry daje z siebie wszystko. Jest upragniona meta. Spiker wymawia moje nazwisko i miejscowość. Z tego wszystkiego nie spojrzałem na zegar, który wymierza czas biegu. Po chwili otrzymałem pamiątkowy medal, odwróciłem się i patrze, że jest dobrze. Czuje radość szczęście niedowierzanie. Czekam na Waldka i Andrzeja, obaj mieli świetne czasy. W końcu były oficjalne wyniki. Mój czas to 39:42 cel został osiągnięty. Chłopaki trze byli szczęśliwi i nie dowierzali, że mi się to udało. Przyszedł czas na przebranie się i zjedzenie ciepłego posiłku. Czekaliśmy jeszcze na wręczenie i losowanie nagród poprzez chipy. Mnie i nikomu z mojej paczki nie udało sie nic wylosować. Zaczęliśmy się pakować i tak wracaliśmy dumni do domu